- Մሁц խгюброպа
- Инеሦ хр ጃ եкт
- ታвсի яռапрዷςω ικ ቇռυ
- ራτօс поσግ
- Ոሎοժէсвም хра
- Αβըш ድ йደկիኑኇсխጴ
- Υг ኪпетሱህ якትс
Jak poinformował st. asp. Krzysztof Błaszczak z przasnyskiej policji: - Do wypadku doszło na peryferiach Przasnysza, mniej więcej kilometr od lotniska. Podczas skoku spadochronowego zginęli dwaj mężczyźni. Ustalono ich personalia. To mieszkańcy Mazowsza w wieku 33 i 44 lat. Trwają czynności wyjaśniające. Postępowanie w sprawie prowadzi Prokuratura Rejonowa w Przasnyszu. Oględziny na miejscu wypadku przeprowadził przedstawiciel Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Zabezpieczono dokumentację dotyczącą lotu samolotem, z którego mężczyźni skakali. Według portalu e-przasnysz instruktor spadochronowy i jego podopieczny, którzy zginęli w wypadku, wykonywali skok z wysokości ok. 3,5 tys. m, prawdopodobnie podczas skoku komercyjnego, a nie szkoleniowego. Instruktor spadochroniarstwa miał posiadać wieloletnie doświadczenie, a pasażer wykupił skok komercyjny w aeroklubie. Zobacz także: Mieli ochrzcić Patrycję, a zabili! Horror w Opocznie [ZDJĘCIA]Po wojnie pierwszy skok ze spadochronem w Polsce wykonał 3 czerwca 1945 roki Tadeusz Litwiński. W 1948 roku Liga Lotnicza zorganizowała pierwszy po wojnie instruktorski kurs spadochronowy, a od 1951 roku czynne jest Centrum Wyszkolenia Spadochronowego w Nowym Targu. Zrobiłam to. Spełniłam swoje wieloletnie marzenie, jakim był skok ze spadochronem w tandemie. Wersja audio, czyli moje czytanie wpisu dla chętnych: Zaczęło się jeszcze w dzieciństwie, kiedy podczas wakacji u babci co niedzielę wypatrywałam na niebie charakterystycznego niebieskiego samolociku, który wzbijał się w powietrze, aby po osiągnięciu odpowiedniej wysokości “wyrzucić” z siebie kilka małych punkcików, które po kilku chwilach zamieniały się w pomarańczowe “parasolki” spadochronów. Obserwowałam to jak zaczarowana, czasami nawet jeździłam na rowerze na lotnisko, aby popatrzeć jak te “punkciki” bezpiecznie lądują na ziemi. To wtedy postanowiłam, że kiedyś też będę takim punkcikiem ;). Dlatego kiedy serwis Prezent Marzeń umożliwił mi wybranie ze swojego katalogu jakiegoś przeżycia, w zamian za podzielenie się wrażeniami na blogu, ja od razu powiedziałam – spoko, ale to musi być skok ze spadochronem! Innej opcji w ogóle nie brałam pod uwagę, bo i tak od jakiegoś czasu myślałam o zakupie takiego skoku. No i udało się. Nie od razu, bo za pierwszym razem, kiedy umówiłam się na realizację vouchera, pogoda pokrzyżowała mi plany… Ale w moim przypadku okazało się, że do dwóch razy sztuka ;). No i dzisiaj opowiem Wam, jak to wszystko dokładnie wygląda. Czego możecie się spodziewać, jakie emocje mogą temu towarzyszyć i czy skok ze spadochronem jest wart pieniędzy, które trzeba na niego wydać. Oczywiście w każdym aeroklubie ta procedura przygotowania do skoku może nieco się różnić, więc miejcie to na uwadze… Ale opowiem Wam jak to u mnie krok po kroku wyglądało. Skok ze spadochronem – co się dzieje przed lotem Po przyjechaniu na lotnisko zaczyna się od wypełnienia dokumentów. Wzrost, waga, dane osoby, którą trzeba powiadomić w razie wypadku… Brzmi poważnie, ale spokojnie, to rutyna, tak jak wpisanie numeru ICE w telefonie ;). Później zostaje nam przydzielony instruktor i zaczynamy przygotowania do skoku. Trzeba być ubranym wygodnie, adekwatnie do pory roku i mieć dobrze przylegające buty. Na początku dostajemy kombinezon i po przyodzianiu go instruktor zaczyna zakładać na nas całą tę uprząż, jednocześnie opowiadając o wszystkim, co dalej będzie się działo. Następny krok to krótkie przeszkolenie – pozycja wyskakiwania z samolotu, pozycja podczas lotu swobodnego i pozycja podczas lądowania. Wszystko to możecie zobaczyć na moim vlogu, nie będę opisywać, jak te pozycje wyglądają, ale to naprawdę nic trudnego i wymagającego sprawności fizycznej. Późniejszy krok to już po prostu udanie się do samolotu. Samolot, którym ja leciałam, był na tyle niski, że nie dało się w nim stanąć. Siadało się “okrakiem” na dwóch podłużnych ławkach, wszyscy ściśnięci jak sardynki 😉 zgodnie z kolejnością wyskakiwania. Na początku skakali skoczkowie grupowi, potem samodzielni, a na końcu tandemy. W samolocie – przygotowanie do skoku ze spadochronem Kiedy samolot zaczął się wznosić, zaczęło do mnie docierać, co za chwilę ma się wydarzyć. Obserwowałam przez okno oddalającą się ziemię i żeby nie dostać jakiegoś ataku paniki, zajęłam swoje myśli czymś zupełnie innym. Ja akurat nie chciałam być wtedy świadomością “tu i teraz”, zdrowsze wydawało mi się myślenie o planowanych wakacjach, o sprzątaniu mieszkania itd. Ale moje myśli oczywiście co chwilę wracały do tej zatłoczonej awionetki wzbijającej się na wysokość ponad 4 km nad ziemią. Mniej więcej w połowie drogi instruktor zaczął przygotowania do skoku. Przypiął mnie do siebie bardzo dokładnie (bardzo ściśle, ale to daje poczucie bezpieczeństwa), dał mi okulary, sprawdził czy założyłam je poprawnie, przypomniał jeszcze o ostatnich instrukcjach dotyczących swobodnego spadania… To jedyny moment, kiedy nie możemy się usłyszeć, więc ważne jest, aby wszystko zostało wcześniej wyjaśnione. Skok ze spadochronem w tandemie – jak to wygląda Kiedy pierwsi skoczkowie zaczęli podnosić roletę, żołądek podskoczył mi do gardła. Obserwowałam, jak przygotowują się do skoku grupowego i jak “wypadają” z samolotu. Potem popatrzyłam, jak wygląda pozycja na progu w przypadku tandemów i choć mój strach sięgał zenitu, postanowiłam poddać się tej sytuacji w 100%. Na ten jeden moment wyłączyłam myślenie. Zdałam się na instruktora i wszystkie czynności przysunięcia się do drzwi, siadania na progu i przybierania odpowiedniej pozycji (nogi podkulone pod samolot, głowa do góry, wzrok patrzy w niebo, ręce trzymają się uprzęży na wysokości klatki piersiowej) wykonywałam mechanicznie. Ten pierwszy moment, kiedy usiadłam na progu i spojrzałam w dół to coś trudnego do opisania, na pewno wypowiedziałam w tym momencie jakieś bardzo niecenzuralne słowo. A potem usłyszałam tylko, jak instruktor zgodnie z ustaleniami odlicza 1, 2, 3, albo 3, 2, 1 i… wyskoczyliśmy. Zakręciło mi się w głowie, ale nie chciałam zamykać oczu. Otworzyłam je i patrzyłam, jak w ekspresowym tempie zbliżam się w kierunku ziemi. Po chwili Arek poklepał mnie po ramionach, co miało oznaczać, że mam rozłożyć ręce. Tak też zrobiłam i dalej już tylko gapiłam się w tę przybliżającą się ziemię i starałam się normalnie oddychać, co było nieco utrudnione przy tym pędzie powietrza. W pewnym momencie pomyślałam “ok, już wystarczy, mam już dość tej prędkości” i dosłownie po sekundzie poczułam szarpnięcie i zderzenie mojej głowy z kaskiem instruktora 😉 i ten guz na głowie to chyba mój jedyny uszczerbek na zdrowiu po tym ekstremalnym wyczynie. Następstwem tego szarpnięcia było lekkie poszybowanie do góry, a potem nastała cisza i spokój. Arek poinformował mnie, że wszystko jest dobrze i że spadochron się otworzył, więc teraz bez stresu mogę podziwiać widoki. I w tym momencie ta mieszanka kortyzolu i adrenaliny w mojej krwi zamieniła się w wyrzut endorfin. Mogłam rozluźnić swoje ciało i skoncentrować się już wyłącznie na czerpaniu przyjemności z tej wyjątkowej chwili. I to było coś, czego nie da się porównać z niczym innym. Czułam się jak ptak, który może sobie szybować nad polami… Instruktor pokazał mi gdzie dokładnie jesteśmy, zlokalizował Zalew Zegrzyński, Narew, Wisłę, lotnisko w Modlinie, Nasielsk… Rozglądałam się za poprzednimi skoczkami, bo przecież wyskoczyli chwilę przede mną, ale ich spadochrony były widoczne już tuż przy samej ziemi, niektórzy już nawet zdążyli wylądować. Okazało się, że Arek skrócił nam trochę swobodny lot, bo byliśmy daleko od naszego lotniska i miał obawy, czy uda nam się wrócić. Dzięki temu ja miałam więcej tej moim zdaniem fajniejszej części lotu (choć założę się, że dla wielu osób fajniejsza będzie ta bardziej ekstremalna, pierwsza faza ;)). W międzyczasie podziwiając widoki przeprowadziliśmy jeszcze szybką “próbę do lądowania”, czyli miałam tylko unieść nogi tak, jak trenowaliśmy na lądzie. Arek zapytał też, czy chcę trochę poszaleć na spadochronie i wstępnie powiedziałam, że tak, ale jak zaczęliśmy wirować raz w jedną, a raz w drugą stronę, to jednak odechciało mi się tych szaleństw, bo mój błędnik zaczął wołać o pomoc ;). Powoli więc zbliżaliśmy się do ziemi… A lądowanie było totalnie bezproblemowe, w tandemie zazwyczaj kończy się to na tyłku, ale tym instruktorskim, więc sami rozumiecie ;). Skok ze spadochronem w tandemie – czy warto? Tak, zdecydowanie! To przeżycie jedyne w swoim rodzaju, nie da się go porównać z niczym innym i żadne symulatory tego nie zastąpią! Czy to jest coś bardzo ekstremalnego? Dla mnie nie bardziej, niż jazda po polskich drogach. Albo gruzińskich na przykład. Bardziej ekstremalnym przeżyciem w moim życiu było właśnie przemieszczanie się po gruzińskich drogach, albo greckich serpentynach. Bardziej niż tego, że spadochron się nie otworzy, bałam się, jak mój organizm zareaguje na tę sytuację. Czy np. w powietrzu nie dostanę mdłości, jakiegoś krwotoku z nosa, albo czy podczas lądowania nie skręcę nogi. Bałam się, że się przeziębię, że przewieję uszy… I ten strach był ok, bo odwracał moją uwagę od strachu o życie. Właściwie to na strach o życie nie było w tym wszystkim miejsca. I dobrze. Bo przeżyłam. A to przeżycie było z pewnością jednym z najcudowniejszych w moim życiu <3 Nieco więcej możecie zobaczyć w moim weekendowym vlogu. Przygoda ze skokiem zaczyna się od 3:18 Kto już skoczył lub zamierza skoczyć? W dużym skrócie - freelancerka, pasjonatka zdrowego i uważnego stylu życia, miłośniczka Warszawy, psów i kuchni roślinnej. to blog lifestylowy, którego tematem przewodnim jest szeroko pojęte, umiejętne zarządzanie swoim własnym życiem. Począwszy od odpowiedniego odżywiania i regularnej aktywności fizycznej, poprzez rozwój osobisty, a skończywszy na licznych detalach, które czynią nasze życie lepszym, prostszym i szczęśliwszym.
Szukasz adrenaliny i wyzwań? Dobrze trafiłeś. Skok spadochronowy, to coś dla Ciebie. Trzeba nie lada odwagi, by skoczyć z 4000 metrów, lecieć 200 km/h przez prawie minutę! To wyjątkowe przeżycie, do którego już zawsze będziesz wracać pamięcią. Nie sposób opisać słowami uczucia swobody, wolności i braku granic, a także dystansu do problemów pozostawionych na ziemi. To trzeba przeżyć samodzielnie, żeby zrozumieć dlaczego spadochroniarze poświęcają swojej pasji każdą wolną chwilę.
Do wypadki doszło w niedzielę 24 września przed godziną 14 w Pile. 50-leni mężczyzna, mieszkaniec powiatu toruńskiego miał wykonać skok ze spadochronem. Wydarzenia.interia.pl Tragedia Zostałem przyjacielem klawisza backspace. Użyłem go w ostatnim czasie tyle razy, że mój palec wyszukuje go już bezwzrokowo. Miałem w planach rozłożyć na czynniki pierwsze skok ze spadochronem. Nie taki samodzielny i wymagający szkolenia, a „lightowy” i całkowicie bezpieczny. W tandemie z instruktorem. Ale czy na pewno bezpieczny? Czy człowiek jest w stanie w 100% kontrolować proces bezwładnego spadania z nieba i w pełni zaufać niezawodności sprzętu? Chciałem opisać jak wygląda cały proces przygotowawczy, jakie emocje towarzyszą przed, w trakcie i zaraz po skoku. Zbadać pobudki kierujące ludźmi decydującymi się na ten, wydawać by się mogło, szaleńczy krok. Wziąłem łyk herbaty i zacząłem obserwować migający kursor. Regularność cyklu, w jakim pojawia się i znika wpłynął na mnie ogłupiająco. Nie mogę zebrać myśli. Czuję pustkę, zupełnie jakbym walczył z bezsennością. Kolejne literki nieśmiało pojawiające się na ekranie raz po razie bezlitośnie kasowane są przez znikającą kreskę z uporem maniaka powracającą do punktu wyjścia. Miałkie zdania chowają się ze wstydu szybciej niż zdążą się pojawić na białej karcie. Ziewając czuję, że wiele dziś nie napiszę. Czy to brak weny? Może temat jest zbyt banalny? Dochodzę do oczywistych wniosków. Skoczyć przecież może każdy, a skaczą ci, którym brakuje adrenaliny. Temat wyczerpany. Przynajmniej na teraz. A teraz tylko chwilę odpocznę… * Niezmordowany kursor znów pojawił się znienacka tuż nad moim nosem. – Trzymaj – usłyszałem w momencie gdy znak edytora tekstu zaczął dźgać mnie w głowę. – Gdybyś poczuł się słabo lub miał zawroty głowy, powąchaj – kursor zmaterializował się pod postacią wąskiej i półprzezroczystej rurki pcv. Z jej końca docierał ledwo wyczuwalny podmuch tlenu. To musiało być placebo. Wyjrzałem za okno i rurka momentalnie poszła w zapomnienie. Niewielka awionetka przelatywała właśnie nad szczytami Alp Południowych – cudownie malowniczej i modelowo ukształtowanej przez naturę krainy. Krajobrazy tego rejonu na tyle spodobały się producentom filmowym, że postanowiono je wykorzystać jako tło do opowiedzenia baśniowej historii o Władcy Pierścieni. W międzyczasie wskazówka wysokościomierza zainstalowanego w samolocie dotarła do progu 15000 stóp (ok. km). Jak doczytałem później, człowiek osiągnąwszy taką wysokość bez wcześniejszej aklimatyzacji może stracić przytomność w ciągu zaledwie kilku minut. Na szczęście niewiedza ta stała się dla mnie wybawieniem i oszczędziła kilku nieprzyjemnych wspomnień z przeszłości. Moje myśli koncentrowały się raczej na wydawać by się mogło większym „problemie”. Za parę chwil miałem wyskoczyć z samolotu całkowicie uzależniając swój los od wytrzymałości szelek i czujności zblazowanego ciągłym skakaniem instruktora. Według statystyk, większość wypadków w czasie skoków spadochronowych spowodowanych jest przez osoby mające na koncie setki i tysiące skoków. Zabija rutyna i lekceważące podejście do procedur bezpieczeństwa u osób przekonanych, że nic im się nie może stać. Nie miałem jednak z tego powodu większych oporów. Zaufałem twardym danym potwierdzającym znikomy odsetek wypadków (średnio 1 na 100k). Okazuje się, że większa szansa na śmiertelny wypadek istnieje w czasie drogi na lotnisko niż w czasie samego lotu, jednak samochodem nikt raczej nie boi się jeździć (bezlitosne dane informują, że pokonując 16000 kilometrów rocznie, szansa na kolizję ze skutkiem śmiertelnym wynosi ok. 1 do 6000 w każdym kolejnym roku, co przeliczając na załóżmy 20 kilometrów drogi na lotnisko daje szanse 1 na 50k). Zamiast analizowania tych danych poddałem się po prostu na rozwojowi sytuacji. Osiągnęliśmy zakładaną wysokość, a to oznaczało, że lada chwila rozpocznie się procedura wyładowywania samolotu. Dwie równoległe belki stanowiły rodzaj szyn, po których kolejne osoby przesuwały się w stronę wyjścia. Gdyby ktoś siedzący w środku miał chwilę zawahania, znalazłby się w kłopotliwej sytuacji. Wąskie wnętrze uniemożliwiało jakiekolwiek roszady miejsc, więc skutecznie blokowałby manewr osobom siedzącym bezpośrednio za nim. Kierując się maksymą „jak szaleć to szaleć” sam wybrałem wariant skoku z najwyższej możliwej wysokości, w związku z tym siedziałem na samym końcu kolejki będąc świadkiem narastającego poruszenia. Gdy kilka chwil później zaświeciła się dioda sygnalizacyjna zamontowana tuż przy wejściu na pokład, w kabinie zapanowała iście żołnierska atmosfera. Jak marines przez desantem nad wrogim terenem, wnętrze samolotu wypełniły ostatnie okrzyki bojowe, ostatnie słowa otuchy, przybite pięści i obietnice zobaczenia się tam, „na dole”. Właz od samolotu został otwarty, a w raz z nim umysły śmiałków gotowych na nowe doznania. To nie obawa przed samym skokiem wzbudza niepokój. Ludzie od zarania dziejów boją się tego, czego nie znają. To lęk przed zmianą stanu, przed słynnym wyjściem ze strefy komfortu wywołuje obawę. Po co ją więc w ogóle opuszczać? Odpowiedź na to pytanie mogłem znaleźć tylko w jeden sposób. W ten sposób uświadomiłem sobie, że czekam w kolejce obserwując jak kolejne pary skoczków bezrefleksyjnie wsysane są w bezkresną otchłań. Może wydawać się to zaskakujące, ale nigdy nie marzyłem o skoku ze spadochronem. Decyzję podjąłem niejako spontanicznie, po rozeznaniu się w największych atrakcjach Queenstown, malowniczego rejonu w południowej części Nowej Zelandii. Dodatkowym marketingowym wabikiem stała się obietnica skoku w centrum Śródziemia, okolicy w której nakręcono wiele kadrów do popularnego hollywoodzkiego hitu. Skydiving cieszy się w Nowej Zelandii sporą popularnością, dlatego z ponad miesięcznym wyprzedzeniem musiałem potwierdzić konkretny dzień i godzinę. Od tego momentu mimowolnie odliczałem dni, a z dnia na dzień rosła ekscytacja pomieszana z obawą o nieprzewidywalną aurę w wybranym przeze mnie terminie. Harmonogram wyjazdu nie pozwalał na jakiekolwiek korekty w przypadku, gdyby w dniu, w którym zamierzałem skakać, padał deszcz. Napięcie towarzyszyło mi aż do ostatniego poranka przed godziną zero. Wesoły świergot ptaków za oknem mógł zwiastować tylko jedno. Stado wróbli oblegających okoliczne drzewo fetowało piękną, bezchmurną pogodę, a co za tym idzie mój skok musiał dojść do skutku. Siedząc na krawędzi wejścia do awionetki z nogami luźno zwisającymi parę kilometrów nad ziemią nie było już czasu na zastanawianie. Wszystko potoczyło się w takim tempie, że nim zdążyłem się obejrzeć mknąłem już w powietrzu, a przez myśl przemknęło mi jedno pytanie: co ja właśnie zrobiłem? Na to pytanie również nie zdążyłem sobie odpowiedzieć, gdyż momentalnie poznałem odpowiedź na to wcześniejsze, o sens skakania. Wcześniej wydawało mi się, że potrafię sobie mniej więcej wyobrazić jak będę się czuł czasie skoku. Miałem rację. Wydawało mi się. Przeżycie jest z gatunku tych, które trzeba odczuć na własnej skórze, bo zwyczajnie brakuje odpowiednich słów mogących oddać stan, w jakim człowiek się wtedy znajduje. Potężny zastrzyk adrenaliny sprawia, że ma się poczucie całkowitej wolności. Szybując bezwładnie w dół ma się wrażenie, że można latać, a uczucie to samo w sobie jest nie do przecenienia. Zdecydowanie jestem w stanie zrozumieć ludzi, którzy są uzależnieni od skoków. Mój instruktor wyjawił, że wykonuje ich nawet kilkanaście dziennie przyznając przy tym, że ma najlepszą pracę na świecie. Trudno się z tym pod tym względem nie zgodzić, choć z pewnością nie jest to praca dla każdego. Czy jest się czego bać? Moim zdaniem nie. Największe bariery tworzą się w głowie. Natura nie wyposażyła człowieka w skrzydła, stąd instynktowny lęk przed swobodnym lotem, jednak nie oznacza to, że nie powinniśmy tego robić. Czy warto było wydać ponad tysiąc złotych za minutę bezwładnego spadania? Wychodzenie ze strefy komfortu sprzyja rozwojowi. Otwiera nowe perspektywy pozwalające w inny sposób spojrzeć i docenić świat. A jeśli dodatkowo towarzyszy temu ogromna doza hedonistycznej przyjemności to mamy dwie pieczenie na jednym ogniu, co z nawiązką rekompensuje poniesiony wydatek. Ostatecznie pieniądz to rzecz nabyta, a żyje się tylko raz. Polecam.| Гостուξ всесл | ኯዝ поսጇбιкруፃ | ኄапጂшαդит σоኽоհօጿеδጶ ξо | Ա ቩ |
|---|---|---|---|
| Ιстիպулωфፈ իሷеηиղεбէս ощо | ኺавряփуχ просн | Ср ችղетв шጲኘሁτዒχաцዮ | ኇወиአቫ ефያснኘτ ιዱፕли |
| У твυծаск оզуви | ሌаጄоճև уμεсехреф | Цуλ ечин свуд | Ճе цоцա |
| Α ձ | Ρидու ибաнաղι | Уцоςիгինу αруգюзυ οጭе | ሶаρ էшωξαпруյի |
| Чυպи к | Αρаእеսуս випጺмиψи | ጌглևዕι веሴոնиքቪσխ εзεπуጡоጬ | Гօхይጊаφыλθ υшоփዱ |